Kiepski Tydzień
Wolverin miał kiepski tydzień, a następny wcale nie zapowiadał się lepiej. Zamiast przesiedzieć niedzielny wieczór ze szklaneczką whisky i w miłym towarzystwie, to spędził go z Gambitem... Gdy dojeżdżali do Instytutu, jego początkowy gniew i irytacja względem Gambita przerodziła się w niepokój. Gdy trafił pod skrzydła Xaviera, rządziły nim proste pierwotne żądze. Nie dbał zbytnio o innych. Twierdził, że jest samowystarczalny i nie potrzebuje niczyjej pomocy. Mijały lata, terapia prowadzona przez Xaviera,zaczęła przynosić efekty, zaczął nauczać innych. Z czasem uczniów przybywało... Aż w końcu nauczył się żyć ze samym sobą, jak i z innymi. Życie w tej zwariowanej szkole nauczyło go troski o innych. W tym momencie martwił się o Gambita. Od dłuższego czasu nie odzyskiwał przytomności, a jego oddech był bardzo spowolniony, tak samo jak tętno. Jedną z rzeczy, które by sobie nie wybaczył, byłoby zawalenie misji z ze skutkiem śmiertelnym.Nie parał do Gambita miłością, ale nie zamierzał przywozić do Instytutu trupa. Koniec końców sam Gambit nie chciał brać tego świństwa... Pędził więc drogą, aby zdążyć na czas...
Świt już od godziny witał porośnięte bluszczem ściany Instytutu. Uczniowie wyruszali do szkoły. Doktor McCoy czekał w kuchni w gotowości,Wolverin powiadomił go o incydencie z Gambitem. Zorganizował również dla niego pokój z naszykowanym sprzętem. Ororo z Profesorem tymczasem wyprawiali uczniów do szkoły. Co po niektórzy,domyślając się co się święci, nie chcieli opuścić instytutu...
-Są - rzucił krótko Profesor do Ororo, ta potaknęła głową. Razem ruszyli w stronę drzwi wejściowych. Z kuchni wybiegł już doktor McCoy zwany przez uczniów Bestią i popędził w kierunku wejścia trzymając przyrządy medyczne w dłoni.. Gdy profesor dotarł do holu,Colossus już wybiegał przez nie z Gambitem na rękach, Bestia biegł obok niego przytrzymując maskę z tlenem na twarzy nieprzytomnego.Obaj zniknęli w windzie. Po chwili w drzwiach pokazał się Logan.Na jego twarzy wypisany był cały ten przeokropny tydzień...
-Niema to jak miły początek tygodnia - powiedział zmęczonym głosem.Profesor splótł dłonie i oparł podbródek na nich. Ororo bez słowa przywitała Logana czułym przyjacielskim uściskiem, Rosomak odwzajemnił uścisk. W następnej chwili murzynka podała paczkę papierosów, na co ten lekko się uśmiechnął. Wsiedli do windy.Cała trójka milczała. Po sekundach trwających niemalże wieczność, winda stanęła na ostatnim piętrze, ruszyli w stronę nowo dobudowanego skrzydła. Logan od razu po wyjściu z windy zapalił. Przechodząc przez całą długość korytarza, stanęli przy ostatnich drzwiach.
-Jak wygląda sytuacja? - spytał Profesor przy wejściu.
-Jego stan jest ciężki, ale stabilny. Jego oddech i praca serca jest bardzo spowolniona, źrenice reagują, ale są mocno skurczone. Jego stan przypomina bardziej bardzo głęboki sen... niż zapaść czy śpiączkę. Podłączyłem go do EEG, jego mózg pracuje na pełnych obrotach, a ciało jest pogrążone w głębokim letargu. W swojej karierze nigdy nie spotkałem się z takim przypadkiem... - odpowiedział rzeczowo doktor McCoy. Gambit leżał na łóżku w samych bokserkach. Z głowy zwisały mu kable od EEG, na klatce piersiowej i prawej ręce wsiały kable od czujników kardiomonitora. Chłopak był blady, oddychał bardzo wolno, ale nie to wzbudziło niepokój Profesor. Niepokój wzbudziły liczne blizny i siniaki na ciele chłopaka, niektóre bardziej świeże, a inne stare zapewne pamiątki sprzed kilku lat. Profesor dojrzał kątem oka, reakcję Logana.
-Logan? - spytał wpatrując się w niego.
-Część z nich nie powstała na skutek wypadków przy pracy - powiedział po chwili Logan - Ale na wskutek tortur lub samo okaleczenia - Piotr na te słowa ścisnął usta i spojrzał w bok, Bestia natomiast posmutniał tak samo jak Ororo.Profesor zmarszczył mocno czoło, splatając dłonie. Zapadła niezręczna cisza.
-Co wiesz? - powiedział w końcu Logan do Piotra.
-Cóż... kiedy pracowałem dla Popowa, słyszałem to i owo... - powiedział niechętnie Piotr - Każdy znaczący się na rynku, chciał mieć na wyłączność umiejętności Gambita... Nie każdy chciał płacić... A większość wolała siłą go przejąć- twarz Ororo skamieniała, tak samo, jak Bestii rozumiejąc, co to oznaczało - W końcu zmęczenie i narastająca presja psychiczna zrobiła swoje, zaczął się ciąć... - Profesor spojrzał na Gambita, w oczach miał współczucie. Gdy jego myśli wirowały wokół możliwych sytuacji, które mogły doprowadzić do okaleczenia tak młodej przecież osoby, gdy nagle coś przykuło jego uwagę. Wyraz twarzy Gambita i wykres na EEG. Podjechał do łóżka i przyłożył dłoń do głowy Gambita, chciał sprawdzić swoje przypuszczenia.
Przeniesiony na poziom astralny, stanął przed wirującą śniegową burzą.
-Ciekawe - pomyślał Profesor - Pierwszy raz widzę, taką strukturę obronną umysłu. Zaczął rozglądać się, idąc wzdłuż niej. Nie było widać żadnych prześwitów. Burza wyraźnie coś zasłaniała. Nagle usłyszał płacz dziecka. Poleciał więc w jego kierunku. W końcu znalazł małą lukę, gdzie burza nieco słabła na swojej intensywności. Wszedł w nią i pokonał, czując na swoim astralnym ciele uderzenia wiatru i lodu. Gdy stanął po drugiej stronie, ujrzał wysoki mur okalający dość rozbudowaną rezydencję. Na początku próbował przedrzeć się przez niego, ale mur był solidny i odpowiadał na mentalne ataki. Przystanął, rozmyślając nad tym jaki następny krok powinien wykonać. Wycofać się czy spróbować przedrzeć się przez obronę umysłu? Tym razem usłyszał miauczenie kota. Odwrócił wzrok, po prawej stronie pod murem siedział mały czarny kot. Ale nie był to zwykły kot. Od tej istoty biła jasna ciepła energia, aura jej była czysta i miała wyraźny przekaz. Kot stanowił część systemu obronnego umysłu Cejuna. Kot wstał i ruszył w kierunku Profesora, stanął na odległość trzech kroków, zamrugał parę razy oczami po czym przekręcił znacząco głowę. Głowę kota przyozdabiał srebrny półksiężyc, sam kot był czarny niczym noc. Po chwili kot ruszył, Profesor nadal analizował to nie codzienne spotkanie. Kot z poirytowaniem przystanął zaczynając znów miauczeć tym razem jakby ponaglając przybysza.
- Co chcesz mi przekazać? - spytał Profesor, marszcząc czoło.
- Miaał! - wrzasnął kot jeżąc lekko sierść na grzbiecie. Profesor tym razem zrozumiał komunikat, odwracając się nagle. Burza zaczęła rozszerzać się i niebezpiecznie zaczęła zbliżać się do murów. Kot ruszył, a Profesor za nim. Biegli razem wzdłuż muru, burza coraz to bardziej zaczynała spychać go pod mur. Wyczuł zmiany nie tylko w strukturze i energii burzy, ale i samego muru. Sekundę po tym jak uświadomił sobie, co to oznacza dla niego z muru wyskoczyły kolce. Przed pierwszymi nie zdążył się zasłonić mentalną tarczą, kolce raniły go po rękach i nogach, przecinając jego skórę. Zwiększył więc wielkość tarczy, a sam wytworzył zbroję. Kot wskazał ruchem głowy fragment muru, po czym znikł. Profesor widząc gdzie schował się kot, przeistoczył swoją pełnowymiarową postać w mniejszą wersję siebie. Wyrzucił też tarczę, widząc jak mała jest dziura w murze. Gdy kolce zaczęły go doganiać, a za plecami miał już rozszalałą burzę, rzucił się ślizgiem do dziury. Dziura w murze przypominała nieco tunel w kopalni, tylko bez szalunków. Kot zamrugał parokrotnie, oświetlając swoją aurą tunel.
-Czy słusznie myślę, że im dłużej jestem na danym poziomie, tym szybciej obrona mnie znajduje i się dostosowuje? - spytał kota Profesor idąc na czworakach, kot odwrócił głowę i miauknął potakując głową.
-Cóż za system obronny - mruknął z nieukrywanym podziwem Profesor, przypatrując się budowie tunelu.
-A co to?- wskazał ręką na migoczące żyły biegnące po ścianach.
-Nadi - usłyszał pierwszy raz ludzką odpowiedź, głos kota miał ton i barwę kobiety. Osłupiony na chwilę przystanął - To żyły czakry - dodała po chwili kotka - Im dłużej stoisz w danym miejscu czy atakujesz dany obszar tym one szybciej będą cię wykrywać i dostosować obronę do ciebie, poznając cię. A gdy to nie wystarczy, przekażą wiadomość strażnikowi - Na te słowa Profesor przyspieszył.
-Cóż za unikatowy umysł - mruknął Profesor.
-Może dla ludzi... - mruknęła kotka.
-Co to ma oznaczać?
-Jesteście daleko w tyle jeśli chodzi o ewolucję umysłu... Dopiero zaczynacie. To co dla Starszej Krwi jest codziennością, dla was jest czymś pionierskim - powiedziała nie kryjąc wyższość w głosie. Miał zadać kolejne pytanie, ale kotka syknęła uciszając go. Stanęła przy wyjściu z tunelu, zatrzymał się tuż za nią spoglądając na wnętrze kolejnego poziomu. Jak już się wcześniej domyśl, trzeci poziom stanowił dom, raczej rezydencja i to bogata. Kotka powoli wyszła na środek holu, Profesor przystanął przypatrując się konstrukcji. Powracając do swojej normalnej postaci.
-To pałac pamięci - pomyślał, ale o wiele bardziej szczegółowy i rzeczywisty, niż te które sam tworzył.
-Umysłu - poprawiła go kotka ruszając po schodach.
-Mijali wiele drzwi, z których dochodziły różne dźwięki. Od dźwięków zwyczajnych rozmów po kłótnie i groźby, za niektórych słyszał przeraźliwy krzyk bólu, a jeszcze innych rozkoszy...
-Co chcesz mi pokazać? - spytał Profesor - Nie powinienem być tak głęboko, to niebezpieczne zarówno dla mnie jak i dla niego.
-Chwilę która zrujnowała jego życie - powiedziała smętnie kotka - Strażnik się mylił, nie powinien blokować jego wspomnień. To mu nie pomaga...
-Strażnik jest obcą strukturą, a nie wytworem jego umysłu - Bardziej stwierdził niż zapytał Profesor, kotka potaknęła głową. Stanęli naprzeciwko ciężkich drewnianych drzwi, kotka dotknęła końcem nosa ich. Drzwi powoli otworzyły się, a ciepłe światło zalało korytarz. Kotka powoli, ale pewnie wkroczyła w nie. Profesor po chwili wahania również. Drzwi za nimi zamknęły się znikając. Stali w ogrodzie rezydencji niemal identycznej w jakiej znajdowali się poprzednio. Ogród w stylu angielskim był ogromny, zaś pałac cechował styl francuskiego renesansu. Co nieco gryzło się jeśli chodzi o styl i okres historyczny. Za to ten konkretnie ogród, dopełniał niewątpliwie magię i powagę temu pałacowi. Usłyszał śmiech bawiących się dzieci. Poszedł więc w tamtym kierunku. Na niewielkiej polanie, znajdującej się przy oczku wodnym z łukowatym mostkiem bawiła się gromadka dzieci. W wieku od pięciu do dziesięciu lat. Na ławce siedział mężczyzna z kobietą karmiącą piersią niemowlę. Po parku przemieszczały się grupki spacerujących rodziców z dziećmi. Wszystkich cechowała jedna rzecz - oczy. Były to oczy, podobnie zbudowane co oczy Gambita. Z tą różnicą, że nie wszystkich tęczówki były koloru czerwonego. Dorośli mieli dziwne tatuaże na rękach.
-Co mogło się stać w tak spokojnej społeczności? - myślał gorączkowo. Dzieci właśnie w najlepsze grały w ciuciubabkę. Babką był około ośmioletni chłopiec, o intensywnie kasztanowych włosach. Chodź oczy zasłaniała mu jedwabna chustka, Profesor od razu go rozpoznał. To był młody Gambit.
-Etienn, Etienn - krzyczały dzieci z różnych kierunków. Młody Gambit cierpliwie czekał nie odpowiadając na zaczepki rówieśników, nasłuchiwał. Po paru sekundach ruszył, dzieci jak na komendę z radosnym piskiem rozpierzchły się w różnych kierunkach. Mimo braku wzroku, Gambit ruszył konkretnie wybranym kierunku. Nagle naskoczył, wyrzucając szeroko ręce. Chwyciwszy w objęcia, młodszą może o rok dziewczynę, z oczami barwy oceanu, upadł z nią na trawę.
-Mam cię Zoé - powiedział ściągając chustkę z głowy.
-To nie fer, używasz wewnętrznego oka, aby mnie namierzyć - powiedziała dziewczynka chmurząc się.
-Nie moja wina, że nie umiesz wyciszyć swojej aury... - odparł butnie Etienn, wstając i podając dłoń koleżance.
-Dość tych zabaw, pora na kolację - powiedział mężczyzna siedzący na ławce.
-Prosimy jeszcze nie ma zmierzchu! - podniosły się piski dzieci.
-Chyba zapominaliście jaki dzisiaj mamy dzień - powiedział mężczyzna wstając. Nagle stężał, tak samo jak wszyscy inni. Jak na komendę odwrócili wzrok w stronę pałacu.
-Szybko do... - urwał łapiąc się za głowę, z początku niemy wyraz bólu, przerodził się kakofoniczny krzyk agonii. Do jego wrzasku dołączyła reszta zgromadzona w parku, po chwili również z pałacu zaczęły dochodzić krzyki i wrzaski. Profesor stał jak słup soli widząc, tak wielki ogrom cierpienia. Niemowlę trzymane przez kobietę jako pierwsze umilkło, następnie zaczęły padać kolejno najmłodsze dzieci, potem najstarsi dorośli. Aż w końcu wrzaski ucichły w całej posiadłości. Profesor obrócił się na pięcie rozglądając się. Cała społeczności leżała nieruchomo, z uszu, oczu jak i nosa leciała obficie krew. Nikt się nie poruszał, nie było widać nawet ruchów klatki piersiowej... Właśnie na oczach Profesora dokonał się akt niewyobrażalnej wręcz zbrodni. Akt ludobójstwa. Podszedł nieco bliżej przyglądając się młodemu Gambitowi. Jako jedyny wciąż oddychał, ale był to oddech płytki i urywany. Twarz miał skierowaną ku ziemi. Ze strony pałacu zaczęły dochodzić krzyki wydawanych rozkazów, jak również szczęk broni.
-Zoé - sapnął podnosząc się lekko na rękach. Martwa koleżanka oczywiście mu nie odpowiedziała. Z rosnącym przerażeniem zwrócił głowę w stronę mężczyzny.
-Bracie? - powiedział drżącym głosem. On już mu nie odpowiedział, pogrążony w wiecznym śnie. Do parku wbiegła spora grupa żołnierzy, na ranieniach mieli przyszyty emblemat z czerwoną salamandrą. Widząc ich Gambit gorączkowo zaczął coś rysować na ziemi. Po chwili wzór który utworzył, zalśnił jasnym światłem. Ze skompilowanego wzoru i ziemi wyłoniła się pustułka. Profesor zamrugał parokrotnie oczami, czyżby magia? Gambit posmarował własną krwią ptaka, po czym ruchem ręki nakazał mu lot. Żołnierze wypuścili salwę w stronę ptaka, ale żaden nie trafił. Chłopak nie mogąc się ruszyć, z rozpaczą i wściekłością w oczach, czekał na swoich oprawców. Pierwszy z nich zapewne dowódca tej grupy, bez ogródek położył nogę w okolicach karku chłopaka, bezlitośnie dociskając jego głowę do podłoża. Następnie ukucnął, jego lewa noga nadal dociskała chłopaka, ręką odgarnął włosy z jego karku.
-Witaj mój książę półkrwi - powiedział niskim nieprzyjemnym głosem, pełnym satysfakcji, widząc osobliwy tatuaż na szyi chłopaka. Gambit zaczął wyrzucać wściekle słowa, w języku którego Profesor nigdy nie słyszał.
-Zaraz zmienisz gadkę - bąknął dowódca dostając od jednego z żołnierzy, bransolety z ciemnego metalu wysadzanego fioletowymi kamieniami. Dowódca odsunął rękawy chłopaka i zaczął zapinanie ich, gdy tylko pierwsza zacisnęła się na ręku chłopaka, rozległ się przeraźliwy wizg. Włosy na skórze Profesora zjeżyły się na sam jego dźwięk. Chciał odwrócić wzrok, ale nie mógł niczego przegapić. Musiał zapamiętać jak najwięcej. Po założeniu w brutalny sposób bransolet na rękach i nogach, ciało Gambita wyraźnie zostało pozbawione resztek mocy. Leżał bezwładnie łapiąc oddech między falami szlochu. Następne chwile były jeszcze bardziej makabryczne. Żołnierze podzieli się na grupy pierwsza mająca maczety obcinała wskazanym umarłym głowy, w mniej lub bardziej umiejętny sposób. Druga zbierała wybrane zwłoki, najczęściej dzieci. Jeden z żołnierzy właśnie podniósł niemowlę, które jeszcze chwilę temu ssało piersi swojej matki. Martwe zawiniątko wypadło z rożka, w którym było opatulone, wprost na kamień, który wbił się w główkę dziecka.
-Uważaj matole, doktorek nie sprecyzował co chce z nimi zrobić - wrzasnął na żołnierza dowódca. Podnosząc jedną ręką Gambita. Chłopak widząc jak żołnierze zbezczeszczą zwłoki jego bliskich, zaczął się szamotać i rzucać wyzwiskami w stronę żołnierzy już po francusku. Dowódca z chłodnym opanowaniem zdzielił chłopaka pięścią w splot słoneczny. Jego opór momentalnie zmalał. Dowódca wlókł chłopaka w stronę pałacu. Profesor podążył jego śladem.
-Nie, nie możesz. Za długo tu jesteś zaraz Strażnik Cię znajdzie - powiedziała kotka wyprzedzając Profesora, zagradzając mu drogę.
-Ale jest jeszcze tyle pytań...
-Ważniejsze jest abyś przeżył - weszła mu w słowo. Wracał w milczeniu wyprowadzany przez kotkę. Gdy stanął u wejściu gdzie, mógł bezpiecznie wycofać się z umysłu Gambita. Zapytał ją końcu o to co nie dawało mu spokoju odkąd ją ujrzał.
-Czym jesteś? - spytał Profesor przyglądając się bacznie kotce - I czemu mi pomagasz?
-Jestem jego chowańcem - powiedział kotka, Profesor ściągnął brwi - chodź nie jesteśmy w pełni połączeni... Wspieranie mojego pana to mój obowiązek - dodała po chwili, rozpływając się.
Powrót do świata rzeczywistego,było niczym wypłynięcie z bardzo zimnego, głębokiego jeziora.Zmysły po kolei zaczęły wracać, najpierw pojedynczo ze słabą intensywnością. Gdy pierwszy szok minął i otumanienia, nastąpiła nadwrażliwości na bodźce. Niczym osoba wynurzająca się i łapiąca pierwszy oddech. Buum! Światło i dźwięk były najgorsze. Hank i Logan podtrzymywali go, mówiąc coś szybko i głośno, co tylko wzmagało ból głowy, światło bijące z lampy wydawało się słońcem, a migające światła monitorów, uderzeniami piorunów.Nagle doszedł do głosu kolejny zmysł - smaku. Profesor na chwilę zamarł w pierwszej chwili nie rozpoznając charakterystycznego słodkiego smaku. Wtedy spojrzał na kompres trzymany przez Hanka,był nasiąknięty krwią. O matko, jego krwią. Co się stało?Słodko metaliczny posmak nęcił jego usta. Hank trzymał kompres pod jego nosem, jednocześnie prawą ręką sprawdzając reakcje na światło jego źrenic.
-Charles słyszysz mnie? - zapytał po raz kolejny Hank z niepokojem w głosie.
-Jest dobrze Hank -odpowiedział cicho przejmując od Hanka świeży kompres.Zgromadzeni x- meni wyraźnie odetchnęli z ulgą, widząc powrót swojego mentora do świadomości.
-Co się stało? Od ponad godziny nie było z tobą kontaktu. Zaczęliśmy się martwić, zacząłeś nagle blednąć i krwawić z nosa, przygryzłeś sobie język... -powiedziała przejętym głosem Ororo.
-Zagłębiłem się zbyt daleko - odparł patrząc na Gambita - Jego system obronny jest inny, od wszystkiego, czego do tej pory doświadczyłem... A co z jego stanem? - zapytał po chwili ciszy.
-W pełni się ustabilizował, w chwili kiedy tobie zaczęło się pogarszać...
-Jemu zaczęło się polepszać... - dokończył Profesor - No tak! -powiedział doznając olśnienia, zgromadzeni spojrzeli po sobie -Loganie, Piotrze dziękuję za sprowadzanie Gambita. sytuacja jest już opanowana, nie ma konieczności, aby was tu dłużej trzymać.Powinniście wypocząć - zwrócił się do dwójki.
-Nie mówisz poważnie, Chuck - odparł zaskoczony Logan, Profesor podniósł tylko rękę i skierował się w kierunku Ororo
-Moja droga chciałbym, abyś to ty została z Gambitem. Potrzebuje Hanka na dole.
-Cóż widzę, że coś ważnego odkryłeś - powiedział Hank, spoglądając kątem oka na monitor - -Myślę, że jego stan nie wymaga mojej stałej kontroli, ale będę do niego zaglądać tak na wszelki wypadek.
-Oczywiście, zdrowe Gambita jest najważniejsze- uśmiechnął się lekko Profesor, zwracając wózek do drzwi wyjściowych.
Zbliżała się godzina piętnasta, uczniowie wracali z zajęć. Gambit nadal spał. A Profesor z doktorem, siedzieli w centrum operacyjnym.Profesor praktycznie nie odrywał się od Celebro. A Hank od monitora komputera.
- Zróbmy przerwę - zaproponował Hank odradzając się na krześle w stronę Profesora.
Dobrze, zapisałem najważniejsze rzeczy w Celebro. A jak tobie poszło?
Cóż jak na tak okazałą rezydencję, ciężko znaleźć wzmiankę o niej...O tej organizacji salamandra mam jeszcze mniej, tak samo jak o jej dowódcy. Z informacji o Starszej Krwi mam trochę, ale są to głównie doniesienia z przekazów ustnych i legend... - powiedział rzeczowo Hank przecierając zmęczone oczy.
-Wszystkie informacje się przydadzą nawet te najdrobniejsze - powiedział Profesor,odkładając hełm Celebro.
-Pójdę go zobaczyć - powiedział Hank wstając.
-Dobrze, ja jeszcze muszę coś sprawdzić -mruknął Profesor, podjeżdżając do komputera. Hank pokiwał przecząco głową na ten widok.
Mimo upływu całego dnia Gambit się nie przebudził. A Profesor miał coraz to więcej pytań. Nocną wartę przy Gambicie wziął Wolverin. Sprawa z Gambitem przybrała dziwny kierunek. Gdy tylko chciał porozmawiać na ten temat z Profesorem, ten go zbywał.Uchylił lekko okno, w końcu noc była długa, a on nie zamierzał rzucać palenia. Usiadł na starej kanapie, postawił na niewielkim stoliku pełną butelkę whisky, szklankę, paczkę papierosów, dwa cygara oraz zaległe gazety z tygodnia, które czekały na jego powrót.
-Cóż brachu, zostaliśmy tylko my dwaj - mruknął Logan, nalewając sobie szklankę trunku - Za twój szybki powrót do zdrowia i szybkie odejście z tego miejsca - dodał wypijając pierwszy łyk tego wieczora. Gambit leżąc na boku nie odpowiedział.Aparatura kardiomonitora monotonie pikała co jakiś czas. Jedynie wykres EEG co jakiś czas szalał...
Logan po wypiciu butelki, przeczytaniu każdej rubryczki w gazecie i wypalaniu wszystkiego, co miał, poddał się i zasnął. Cóż nic nie wskazywało na to, aby w jakikolwiek sposób Gambitowi miało się pogorszyć, bądź polepszyć. Hank zaglądał dwukrotnie w ciągu nocy, Profesor również.
-Przestańcie - przebudził go ze snu głos. Logan wolno otworzył oczy
- Przestańcie - znów usłyszał głos, tym bardziej jeszcze bardziej zrozpaczony. Zwrócił głowę w stronę łóżka Cejuna. Chłopak kulił się w łóżku, głowę miał zwróconą w stronę ściany. Przez jego ciało przechodziła fala konwulsji i dreszczy.
-Coś ci się źle wkręcił ten soczek,co? - prychnął Logan widząc jak chłopak pogrąża się w delirium. Przeciągle westchnął zerkając na zegarek wiszący na ścianie, zbliżała się godzina piąta.
Przestańcie! - tym razem krzyknął z przerażeniem, Gambit skulił się jeszcze bardziej. Następnie szarpnął się nagle w łóżku w konwulsjach.Logan nacisnął odpowiedni guzik w aparaturze wzywając pomoc.
-Nie,nie. Nie chcą zejść! - znów krzyknął z przerażeniem. Logan zaczął się niepokoić. Cejun wyglądał na naprawdę przerażonego i gotowego na wszystko. Jego oczy były szeroko otwarte, z maksymalnie rozszerzonymi źrenicami, co dawało w przypadku jego oczu makabryczny wręcz efekt.
-Hej uspokój się, jesteś w Instytucie - powiedział najspokojniej jak umiał Wolverin przybliżając się do Cejuna. Na chłopaka głos Wolverina podziałał niczym płachta na byka. Jednym szybkim ruchem wyrwał z siebie wenflon, następnie chwyciwszy igłę, zaczął się okaleczać w okolicach nadgarstków. Logan rzucił się chwytając przerażonego chłopaka za ręce, wytrącając mu przy tym igłę z prawej ręki i zrzucając mu kable od EEG z głowy.
-Nieźle jak na taką drobinę - wykrztusił Logan szamocząc się z Gambitem na łóżku. Po paru kopniakach jakie dostał od wierzgających we wszystkie strony nóg Gambita,cierpliwość Logana była na granicy. Przycisnął całą swą masą chłopaka do łóżka, a swoimi nogami blokował jego. Lewą rękę Gambita trzymał za jego głową, a prawą przytrzymywał na jego szyi. I właśnie w takiej pozycji, dość krępującej zobaczyli go pozostali.
-Na co się tak gapicie?! Podajcie mu coś na uspokojenie! - krzyk do stojących towarzyszy. Profesor momentalnie przyłożył ręce do skroni. A Bestia ruszył do szafki, w której były naszykowane odpowiednie środki na tego typu wypadki. Gambit cały czas próbował zrzucić z siebie Wolverina. Podduszony przez Logana chłopak, nie mogąc się wyrwać z żelaznego uścisku,wykonał akt rozpaczy, ugryzł Logana w rękę i to mocno, aż ten ryknął z bólu. Wolverin wściekły odrzucił głowę w tył,szykując się do uderzenia Cejuna z byka.
-Logan nie! - powiedział stanowczo Profesor. Logan w tym momencie oprzytomniał, szczególnie że Gambit przestał się szarpać. Ich spojrzenia się zbiegły,chłopak już przytomnym wzrokiem zamrugał parokrotnie, po czym zaczął się krztusić. Logan widząc to natychmiast się odsunął,dając chłopakowi nieco przestrzeni. Hank postawił na nocnej szafce napełnioną strzykawkę, za to naszykował zestaw do szycia ran.
Przebudzenie po długim i ciężkim koszmarze, nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy, ale przebudzenie po ciężkim koszmarze na dodatek w trakcie trwania kaca po alkoholu i narkotykach to prawdziwa katorga...Przebudzanie przypominało utwór Bolero, odczucia zmysłowe narastały, tak samo jak niepokój. Nim zdążyłem zorientować się w sytuacji i znaleźć odpowiedzi na tak proste pytania. Jak gdzie jestem, co się właściwie stało i czemu Wolverin przygniatał mnie i dusił w łóżku. Poczułem ukłucie na prawym ramieniu, jedno szybkie ukłucie, a świat nagle stał się bardziej przyjazny.Momentalnie ogarnęło mnie uczucie błogości i beztroski, a ciało zalała fala ciepła. Sekundę po tym świat zaczął wirować, tak samo jak twarze przed mymi oczami. Niebieska głowa coś mówiła do mnie kładąc mnie, po czym pojawiła się łysa głowa. Znad obu głów wychylały się kolejne głowy, jedna była ciemna, inna brodata, jeszcze inna miała dziwne okulary, a ostatnia miała krwistoczerwone włosy.
- Bądź z nami Etienn, nie odpływaj - usłyszałem nagle głos, zwróciłem głowę w stronę źródła. Mówiła właśnie do mnie łysa głowa, jej głos był ciepły i aksamitny, a sam ton przynosił ukojenie. Przyglądałem się jej, starając się skupić na tyle na ile odurzenie pozwalało. Po chwili poczułem jak z mojego ciała zaczęło uchodzić ciepło i to dosłownie. Z mojej lewej ręki leciała intensywnie krew. Skrzywiłem twarz rozumiejąc po części swoją sytuację, a po części z bólu jaki sprawiało zszywanie rany.
-Zapowiada się - wykrztusiłem przykuwając tym samym uwagę zgromadzonych - kiepski tydzień...
-Co ty nie powiesz?! - wywarczał Logan - Ugryzłeś mnie! - dodał z wyrzutem.
-Naprawdę? - spytałem rozbawionym głosem, lekko uśmiechając się. Środek, którym mnie potraktowali nie był mocny. Opanowując odurzenie, wbrew protestom zgromadzonym podniosłem się do pozycji siedzącej.
-Co robisz, trzeba cię poszywać - zaprotestował Bestia.
-Nie warto się tak wysilać, znam szybszy sposób - odparłem przypalając sobie ranę. Ból był okropny mimo środków odurzających, płynących w moich żyłach, ale jeszcze gorszy był zapach do którego chyba nigdy nie przywyknę... Po zgromadzeniu przeszła fala grozy. A ja czując falę piekącego bólu, momentalnie oprzytomniałem. Bestia znów rzucił się na mnie ze strzykawką, ale tym razem byłem gotowy. Jednym płynnym ruchem odrzuciłem jego rękę, zabierając mu przy tym strzykawkę, następnie jej zwartość wylałem. Samą strzykawkę naładowałem i skierowałem w stronę Wolverina.
-Chcemy ci pomóc - powiedział błagalnym tonem Profesor.
-Więc zostawcie mnie samego - powiedziałem już nie co uspokajając się, gdy nagle poczułem ucisk w głowie. Wiedziałem co to oznacza. Gwałtownie zwróciłem się w stronę źródła ataku.
-Nie radzę! - wycedziłem wściekły w stronę Jean.
-Jean nie! - powiedział stanowczo Profesor, Jean usłuchała mentora wycofała się. Korzystając z chwili, ze skoczyłem z łóżka, chwytając zdrową ręką swoją torbę podróżną leżącą bezpośrednio przy łóżku. Wykorzystując napływ adrenaliny, uchyliłem się przed Loganem i okularnikiem, zagradzających mi drogę. Scottowi podciąłem nogę, a Logana odrzuciłem ładując jedną ze swoich kart, które wyciągnąłem z torby. Następnie uciekłem w stronę najbliższy drzwi, które jak słusznie założyłem były od łazienki. Gdy tylko drzwi zatrzasnęły się za mną, zamknąłem się na klucz i oparłem plecami o ścianę. Za drzwiami rozpętało się istne piekło. O dziwo to Logan z Profesorem byli najgłośniejsi. Po spadku adrenaliny, moje ciało na nowo przeszła fala odurzenia. Weź się w garść, karciłem się w myślach. Ale byłem zbyt osłabiony. Nogi same odmówiły posłuszeństwa, snułem się siadając pod ścianą. Lodowate kafelki ziębiły mnie w plecy.
-Nic ci nie jest - nagle wybudził mnie łagodny głos - Odezwij się - zawtórował.
-Eehm - odjęknąłem w odpowiedzi leżąc na lodowatej posadce łazienki, najwidoczniej straciłem na jakiś czas przytomność - Tak - dodałem cicho siadając.
-Otworzysz? Jestem tylko ja i Hank -rozpoznałem głos Profesora. Cóż w obecnej sytuacji chyba tak będzie lepiej... Nie ma co zgrywać bohatera, w szczególności, że moje wnętrzności zaczęły budzić się do życia. Nie odpowiedziałem, po prostu przekręciłem klucz w zamku. Po sekundzie obaj mężczyźni byli w środku. Doktor McCoy przykucnął obok mnie okrywając mnie kocem, Profesor stał w drzwiach.
-Boże, jak tu zimno, jesteś lodowaty - powiedział Hank biorąc mnie pod ramię.
-Nie - powiedziałem podnosząc rękę, mężczyźni się spięli, szykując się pewnie na coś niemiłego z mojej strony. Widząc ich reakcje dodałem - Mój żołądek...
-No tak wymioty, biegunka, kolka, nagłe napady ziewania, dreszcze i zlewne poty i rozszerzone źrenice... - zaczął uniwersytecki bełkot.
-Tak, tak to objawy zatrucia opioidowego, jak i wiele wiele innych nie przyjemnych objawów - wtrąciłem wywracając oczami. Nie miałam ochoty wysłuchiwać wykładów na temat mojego zdrowia. Ani im się zwierzać szczegółowo z mojego obecnego stanu. Szczególnie, że nie znałem ich i nie ufałem.
-Najwidoczniej Gambit tym wtrąceniem, chciał przekazać że jego obecny stan nie jest mu obcy - skwitował Profesor jego ton głosu i mina była iście nauczycielska i karcąca. Mimowolnie poczułem się jakbym znów miał dwanaście lat i coś przeskrobał... Z zażenowaniem odwróciłem wzrok.
-Czy mógłbym obejrzeć? - spytał niewzruszony doktor. Bez słowa podałem zranioną rękę. Przez chwilę doktor skrzętnie ją oglądał z każdej strony, następnie po kolei kazał mi zaciskać palce i zrobić parę innych rzeczy. Ruszanie ręką wywoływało ból, ale nie protestowałem. Następnie poparzenie zabezpieczył maścią ochronną, a nadgarstek bandażem.
-Cóż wygląda to lepiej niż myślałem. Wydawało mi się, że głębiej się zraniłeś - powiedział zamyślonym głosem. Profesor nadal tylko obserwował. Jego twarz była nieprzenikniona, co wprawiało mnie w zakłopotanie.
-Cóż... - zacząłem niepewnie, podtrzymując zdrową rękę chorą - Niezbyt szczęśliwy początek znajomości. Więc może zaczniemy od początku - Profesor lekko się uśmiechnął, a doktor podniósł lekko brwi.
-Remy Etienn Lebeau alias Gambit - przedstawiłem się pochylając lekko głowę w stronę mężczyzn.
-ProfesorCharles Francis Xavier dyrektor tej szkoły - odpowiedział przyjaznym tonem.
-Doktor Henry Philip McCoy - powiedział zaraz po Profesorze - Ale możesz mówić mi Bestia jak moi uczniowie - dodał z uśmiechem, puszczając oko. Atmosfera od razu się rozluźniła, a i ja poczułem się swobodniej.
-Cóż rzeczywiście jest z ciebie Bestia. Gdy się przebudziłem chwilę mi zajęło zanim pana rozpoznałem - rzuciłem lekkim tonem, Bestia nie obraził się, za to w szerokim uśmiechu pokazał zęby drapieżnika. Nagle pochyliłem się do przodu, kurcząc się z bólu. Ból brzucha zaatakował nagle, przez moje ciało zaczęły przechodzić torsję. Czując jak zawartość mojego żołądka podchodzi mi niebezpiecznie do gardła, rzuciłem się w stronę muszli. Następną godzinę wolałbym wymazać ze swego życia...
Minęły dwie godziny od mojego przebudzenia. A ja z każdą minutą doświadczałem kary za brak uwagi. Głupi! Skarciłem się w myślach, kuląc się pod kocem, siedząc na łóżku. Nie pierwszy raz widzisz Sebastiana przed lotem, mogłeś się domyśleć, że zabrał coś mocniejszego na podróż... Byłem totalnie „oczyszczony", wymioty i biegunka minęły. Za to nadeszła faza dreszczy, zlewnych potów i kołatania serca. Merde... Dobijcie mnie... Spojrzałem na doktora McCoy, czytał właśnie gazetę. Cóż nie dało się uniknąć przymusu otrzymania niańki. Muszę znaleźć sobie jakieś zajęcie bo zaraz zwariuję! Wtedy przypomniałem sobie, że z mojego płaszcza co jakaś czas dochodziło brzęczenie.
- Przepraszam, czy mógłby mi Pan podać komórkę jest w prawej kieszeni płaszcza - spytałem,Bestia podniósł wzrok znad gazety.
- Oczywiście - odparł wstając. Skuliłem się znów, przetrzymując falę dreszczy, gdy podniosłem wzrok, Bestia stał przede mną z komórką w ręku.
-Merci - rzekłem odbierając ją.
-Wymienię ci kroplówkę. Myślę, że dam ci wieloskładnikową - wymruczał zamyślonym głosem. Podałem prawą rękę, Bestia sprawnie odkręcił starą kroplówkę, a następnie załączył nową. Czułem jak zimny płyn rozchodzi się po moich żyłach. Następnie Bestia wrócił do swego fotela, a ja podkładając sobie poduszkę pod plecy siedziałem zawinięty w koc i sprawdzałem swoją pocztę, która pękała po brzegi. Najwięcej wiadomości otrzymałem od Sebastiana i Jeana. Obaj się martwili, czemu tak długo się nie odzywam. Uśmiechnąłem się lekko. Sebastianem łączyła mnie przyjaźni i jego troska o mnie nie była niczym niezwykłym. Ale zainteresowanie Jeana moją osobą było dla mnie czymś nowym. Odkąd odbiłem Jeana z Rogue, nasze relacja wyraźnie się ociepliły. Po kilku długich rozmowach i wyjaśnieniu sobie tego i owego nasza relacja nabrał nowego kierunku. Zaważając na swój aktualny stan i zachrypnięty głos, postanowiłem odpisać. W wiadomości do Jeana nie napisałem nic o wypitym narkotyku. Jean nadal miał żal do Sebastiana, więc nie chciałem zaogniać ich i tak już napiętych relacji. O spotkaniu z nim również nie wspomniałem. Jean miał wszędzie swoich ludzi i zapewne ci już zdążyli mu donieść o naszym spotkaniu. Obu napisałem, że wszystko jest w porządku i że w wolnej chwili do nich oddzwonię. Sebastian oczywiście natychmiastowo odpisał mi, wysyłając kilka emotikonek pokazujących co o tym wszystkim myśli. Zaraz potem wysłał mi kolejną wiadomości. Minęła zaledwie doba, a on już coś znalazł...
-Hank jesteś potrzebny na dole - powiedział Wolverin stając w drzwiach, minę miał nie tęgą. Przez dłuższą chwilę przypatrywał się mi.
-A ty co, zakochałeś się? - rzuciłem poirytowany. Wolverin tylko zmarszczył nos, wychodząc z Bestią. Coś się święci, pomyślałem. Na tyle na ile pozwalała mi kroplówka podszedłem do okna wyglądając. Za oknem rozciągały się błonie Instytutu, nic niepokojącego nie zobaczyłem. Wzruszyłem ramionami, co ma być to będzie. Minęło półgodziny, do pokoju wszedł Hank minę miał zamyśloną.
-Odłączą ci kroplówkę. Musimy porozmawiać - powiedział powoli. Westchnąłem zmęczony. Lepiej mieć już to za sobą...
Po szybkim prysznicu, założyłem jeansy, czarny t-shirt i czarną rozpinaną bluzę polarową, którą zaciągnąłem pod samą brodę. Nadal męczyły mnie dreszcze i poty. Na nogach miałem trampki. Z pokoju zabrałem też swoją zapasową komórkę i pendrive. Prowadzony przez Bestię, starałem się zapamiętać jak najwięcej z układu budynku. Po wyjściu z windy przez moje ciało przeszedł elektryczny dreszcz. Wszedłem do sali wypełnionej ekranami i różnego rodzaju urządzeniami. W sali zebrała się dość spora grupka osób. Profesor, Wolverin,Colossus, Storm, Cyclop, jakiś młody mężczyzna z mechaniczną ręką, oczywiście doktor McCoy, który ze mną przyszedł i dwie osoby na widok których serce mi przyspieszyło. Było trzeba zdać ten cholerny raport od razu...
-Witam - powiedział oschle Nick Fury dyrektor S.H.I.E.L.D. zakładając rękę na rękę. Zza jego pleców wysunęła się jego prawa ręka Maria Hill.
-Bonjour - odpowiedziałem z lekkim uśmiechem, starając się kontrolować - Jak widzę moja przykrywka jest nieaktualna. Co do raportu to trochę wypadł mi z głowy i ...
-Nie
-Nastąpiły pewne zmiany w planie i nie było czasu...
-Nie - znów mi wtrącił wściekły.
-Prze...
-Nie nie, przepraszam to się komuś mówi jak nadepniesz mu na nogę, to wtedy pasuje. Przepraszam to można.... hoho który to już miesiąc, a kobieta wcale nie jest w ciąży tylko gruba - rzucił z sarkazmem. Ale ta sytuacja to pod przepraszam się bynajmniej nie kwalifikuje! - wykrzyczał przybliżając się do mnie. Wtedy maska spokoju ze mnie zeszła. A emocje trzymane w ryzach od tygodnia znalazły w końcu ujście.
-Miałem nic nie robić, tylko czekać?! Tak?- wyrzuciłem wściekły zbliżając się do niego - Czekać aż w ruch pójdzie machina biurokracji?! Czekać na twoich, nic nie wartych agentów? Aby skończyło się tak jak ostatnio?! Śmiercią uwiezionych! Tego właśnie chcesz? - twarz Fury nabrała koloru purpury - Miałem po prostu nic nie robić tylko czekać pod przykrywką, aż wydasz rozkaz. A w tym samym czasie kolejni mutanci byli zamęczani w pseudo eksperymentach naukowych. W imię czego?! - krzyczałem dając upust złości. Ręce zaczęły migotać moją mocą, a oczy nabrały złowieszczego blasku. Hill przystąpiła w moją stronę, z ręką trzymaną na kaburze. Dyrektor S.H.I.E.L.D. zatrzymał ją gestem ręki.
-Nie, postąpiłeś słusznie. Ale czemu zniszczyłeś laboratorium? Nie zgłosił się... - spytał najspokojniej jak umiał, chodzi nadal był zburzony.
-Nakryli mnie przy ściąganiu urządzeń i wypuścili Nemezis - westchnąłem nieco - Laboratorium dostało rykoszetem... - Fury zrobił zaskoczoną minę, widocznie nie takiej odpowiedzi się spodziewał.
-To wiele wyjaśnia... - powiedział wolno podając mi krzesło. Zmęczony usiadłem starając się wyciszyć.
-Byłoby zbyt pięknie, gdyby nie mieli ich więcej, co? - mruknął pod nosem.
-Co to Nemezis? - spytał Profesor podjeżdżając.
-Ich najnowsze dzieło. Sztucznie wyhodowane zmutowane stwory o dużej silne z umiejętnością regeneracji - odpowiedział rzeczowo dyrektor S.H.I.E.L.D - Hill pokaż co mamy - zwrócił się do asystentki, ta od razu udała się do komputera, podłączając przenośny dysk. Na chwilę wszyscy zapomnieli o Gambicie, skupiając swoją uwagę na ekranie.
-Cóż za potwór - westchnął Colossus.
-Opanowali hodowlę komórkową... - wymruczał Bestia pod nosem.
-Nie - powiedział smętnie Gambit, stając za plecami grupy. Jak na komendę wszyscy odwrócili w jego stronę. Wyglądał źle i to nie tylko z powodu odwyku, coś go dręczyło. Bez słowa podszedł do monitora podpinając własny sprzęt. Po chwili wyświetlił jego zawartość. Po czym odsunął się.
-Miłego oglądania życzę - powiedział grobowym głosem. Siadając na obrotowym krześle, odwracając się plecami. To co widzieli, było nagrane z ukrytej kamery przymocowanej do stroju Gambita. Następną minutę oglądali to co udało się nagrać Gambitowi, podczas jego misji w bazie Hydry. Nie obejrzeli wszystkiego, ale wystarczyło. Jako pierwszy z oglądania zrezygnował chłopak o mechanicznej ręce, który wyszedł rzucając tylko, aby wzywać go w sprawach technicznych. Od konsoli odsunęli się również Colossus i Storm. Po chwili Storm schowała się w ramionach Wolverina. Pozostali oglądali zachowując grobową cisze.
-Więc do tego potrzebują wyszkolonych mutantów... - mruknął pod nosem Fury, wyłączając drastyczne nagrania. Odwrócił się kierując swoją uwagę na Gambicie. Ten dalej siedział odwrócony plecami.
-Przydałby ci się urlop - stwierdził, rozumiejąc przez co przeszedł Gambit.
-Bzdura - odburknął, - Lepiej daj mi coś do roboty...
-Cóż przyjechał tu z kilku powodów - powiedział podchodząc do Gambita i podał mu swój telefon - Gambit odebrał go, jedno spojrzenia na zdjęcie wystarczyło.
-Merde, to naprawdę zły tydzień. Nie dwa... - powiedział kładąc prawą dłoń na twarzy rozcierając ją.
-Naprawdę myślałeś, że przestałem jej szukać? I , że nie monitoruje Gildii? - spytał stając nad Gambitem.
-Uwierzysz mi, że spotkałem ją całkowicie przypadkowo na ulicy? - powiedział podnosząc wzrok na Fury'go, w geście niewinności rozkładając ręce. Fury nie wyglądał na przekonanego. Gambit wstał pochylając się nad nam tak, aby tylko on usłyszał to co chciał mu przekazać.
-Co? - powiedział zdziwiony.
-O czym do licha oni rozmawiają - powiedział poirytowany Wolverin szczególnie, że Fury zerkał na niego co jakiś czas.
-Nie wiem, możne znów wznowili Weapon X - odparła Ororo stojąca obok niego.
-Ile to już trwa? - spytał Fury.
-Cóż najpierw miała zostać na tydzień, aby się trochę ogarnęła sama ze sobą... Ale z tego tygodnia zrobił się kolejny a tydzień, a potem miesiąc. Aż tu nagle nie wiedzieć kiedy wybiło pół roku... - odbąknął cicho. Twarz Fury'go nagle stężała.
-Pół roku... - wydukał Fury, Hill pokręciła przecząco głową, po chwili klepiąc się w głowę - Czy ty do reszty zwariowałeś?! - wybuchł Fury - Nie, nie ja cię rozerwę na strzępy...
-Oj tam, oj tam. Nie fantazjuj - powiedział lekceważąco machając ręką - Laura jest w bardzo dobrych rękach, Tante Matii jest srogą, ale świetną wychowawczynią...
-Laura...
-Sama wybrała takie imię - mruknął przystępując z nogi na nogę, zerkając kątem oka na drzwi.
-Nawet o tym nie myśl. I ręce przed sobą - wycedził mierząc Gambita zabójczym wzrokiem.
-Co chcesz zrobić? - spytał z powagą w głosie. Jego twarz nie zdradzał kotłujących się w nim emocji. Fury przeciągle westchnął, rozcierając podstawę nosa. Gambit kątem oka spojrzał to na Wolverina to na Profesora. Profesor zmarszczył brwi.
-Może niech zostanie w Instytucie - zaproponował.
-Jest niebezpieczna...
-Nonsens, tylko trochę nerwowa i aspołeczna - wywrócił oczami - skoro Profesor Xavier oswoił tatusia to i z jego córeczką sobie poradzi - na te słowa Profesor lekko się uśmiechnął za to Wolverin stężał, aby po chwili ruszyć w stronę Gambita.
-Doigrałeś się brachu! - wywarczał i rzucił się na Gambita. Ten zręcznie unikał ataku rozjuszonego Rosomaka. Walka już trochę trwała zgromadzeni wykorzystywali każdy moment, aby złapać walczących, ale dwójka była nieuchwytna. Gambit pomału schodził do defensywy. Spychany przez Wolverina pod ścianę.
-Doprawdy kak deti - powiedział Piotr przybierając swoją metalową formę. Widząc to Gambit lekko się uśmiechnął i susem skończył między Piotra i Storm. Wolverin biegnąc za nim został pochwycony w żelazny uścisk Piotrowych rąk. Co zakończyło walkę.
-Logan zachowuj się! - skarciła go Ororo. Wolverin ciągle szarpał się w dłoniach Rosjanina.
-Jak się domyślam całe zamieszanie jest związane z klonem Wolverina? - spytał Profesor upewniając się. Gambit oparł się o ścianę rozpinając bluzę.
-Tak, X-23 - potaknął.
-Porywanie kobiet to twój jakiś fetysz? - warknął Wolverin.
-Zaoferowałem jej pomoc - powiedział wzburzony Gambit, jego oczy lśniły czerwienią.
-Dość, zabierałam ją - powiedział Fury.
-Porozmawiajmy, na pewno dojdziemy do jakie kogoś sensownego konsensu tej sprawy - podjechał Profesor.
-Cóż... Jest Pan pewien, że sobie z nią poradzi? - powiedział z powątpiewaniem w głosie - Jej obecność tutaj może ściągnąć kłopoty na pański Instytut - Gambit przybliżył się.
-Zmieniła się - wtrącił Gambit, Wolverin stał założonymi rękami wypuszczony przez Colossusa - nadrabia zaległości ze szkoły, chodzi nawet z cioteczką do teatru i kościoła. Na pewno nie będzie sprawiać problemów - zapewnił Gambit, brew Fury'go lekko się podniosła - Rozumie sytuacje w jakiej się znalazła - Nick nie wyglądał na przekonanego - Daj spokój to jeszcze dziecko - powiedział już niemal błagalnie.
-A co z jej wybuchami agresji - powiedział w końcu Fury, Gambit na moment uciekł wzrokiem w bok - Dobrze wiesz o czym mówię. W zeszłym miesiącu chodziłeś cały poszatkowany. Umiem dodać dwa do dwóch...
-Cokolwiek wywołuje u niej takie ataki, jestem pewien że można je wyciszyć odpowiednimi terapiami - odezwał się Profesor, miejsca mamy dość oraz odpowiednich nauczycieli.
-Hmm no nie wiem. Jej sprawa jest dość niezręczna dla naszej agencji...
-To niech zostanie w Gildii - wtrącił Gambit -Tyle czasu nie wiedziałeś, o niej. To dowodzi jak dobrze ludzie Jeana, potrafią ukrywać jej istnienie.
-Nie - powiedział krótko Fury, Profesor z Wolverinem chcieli zaprotestować, ale dyrektor S.H.I.E.L.D podniósł rękę, uciszając ich, a następnie stuknął nią w klatkę piersiową Cejuna.
-Jesteś odpowiedzialny za to co oswoiłeś - powiedział jednooki. Mina Gambita wskazywała na to że dokładnie wiedział co to dla niego oznacza. Hill wyszła zza jego pleców pokazując mu coś na komórce.
-Dobrze Profesorze, skoro oferuje Pan swoje usługi. Proszę naszykować dwa miejsce w swoim Instytucie. Dalsze ustalenia względem naszych wcześniejszych rozmów dokończymy później, a Hill przekażę resztę informacji.
-Jutro najpóźniej do południa dziewczyna ma być w Instytucie. Jeśli coś wywinie to twoja głowa poleci. A do tego czasu radzę zakolegować się ze swoim nowym partnerem - kończąc wypowiedź spojrzał wymownie w stronę Wolverina. Nim Gambit wyszedł z szoku, dyrektor S.H.I.E.L.D pożegnał się z Profesor, założył płaszcz i wyszedł.
- Co?? - wydukał z siebie w końcu - Nie było mowy o żadnej współpracy z ... - spojrzał na Wolverina, którego mina wskazywała cichą satysfakcje.
-Cóż rozmawialiśmy o tym przed twoim przybyciem - powiedział Profesor.
-Świetnie... - odparł podnosząc ręce, zdenerwowany wyszedł trzaskając drzwiami.